(kliknij w tytuł a wyświetli się cały tekst)
Zrównoważyć radość z życia i akceptację śmierci to jest prawdziwa harmonia.
Kiedy piszę, czy mówię o śmierci budzę lęki moich bliskich. A przecież mało jest tak oczywistych rzeczy w życiu jak śmierć. Wszyscy umrzemy i nasza wola w tej sprawie nie ma znaczenia.
Jest taki bilbord na ulicy, na której mieszkam - to reklama, jeśli można tak powiedzieć - Domowego Hospicjum dla dzieci:
Mała dziewczynka leżąca w półmroku w łóżeczku i napis:„W domu dzieci mniej się boją.”
Mniej się boją umierać.
Jeszcze w XIX wieku dzieci z mniej zamożnych środowisk pracowały i musiały być pomocne
i pożyteczne w rodzinie, jak każdy inny jej członek.
Były zatrudniane w fabrykach, nawet kopalniach, prały, sprzątały, bawiły młodsze rodzeństwo kiedy rodzice szli do pola czy fabryki.
Piszę o XIX wieku, ale przecież w biednych regionach Polski jeszcze przed wojną dzieci pracowały. Zapewne i dziś są takie miejsca na mapie naszego kraju, na wsiach, gdzie praca dzieci jest czymś oczywistym.
Już pięcio - sześciolatki na wsiach nosiły w chuście malutki tobołek siostry, czy brata.
Moja babcia góralka, opowiadała mi, że jako sześciolatka nosiła w chuście malutką siostrę Wiktorię, bawiła ją i przebierała - mama była zawsze obok, by nakarmić, ale to ona Marysia spędzała całe dnie z niemowlęciem na rękach czy kolanach. Nie miała lalek - ale miała obowiązki. Mogę sobie jedynie wyobrazić jak zmęczona musiała być ta „malutka mama”, jak bardzo kochała swoją małą Wikę. Ale Wika nie dożyła 3 urodzin - zabrała ją szkarlatyna.
Umarła na jej rękach - malutka dziewczynka w ramionach malutkiej dziewczynki.
A potem była jeszcze jedna siostrzyczka, Marysia miała już osiem lat i miała doświadczenie z niemowlętami. Druga siostrzyczka przeżyła 2 lata, zmarła na zapalenie płuc.